Nie jedzcie surowego – fermentujcie! Apel do zdrowego rozsądku (i zdrowych stawów)
Nie jedzcie surowego – fermentujcie! Apel do zdrowego rozsądku (i zdrowych stawów)
Z szacunkiem dla tradycji, rozsądku i własnego ciała
"Po co fermentować? Nie smakuje mi kwaśne, wolę surowe!" – jeśli i Ty tak mówisz, to czas się zatrzymać, złapać oddech i pomyśleć… Czy smak naprawdę jest ważniejszy od Twojego zdrowia? Bo jeśli nie chcesz kwaśnego, to… zaakceptuj bóle stawów, problemy trawienne i wahania nastroju. Brzmi ostro? Może. Ale czasem trzeba powiedzieć coś dobitnie. Mamy jedno zdrowie – fermentujmy, zanim będzie za późno. Choćby jeden dzień!
Piszę to, bo widzę, jak wiele osób – wegan, fanów smoothies, "zielonych soków", strączków i modnej "surowizny" – nieświadomie szkodzi sobie na co dzień. I potem się dziwią: skąd ten podwyższony kwas moczowy? Skąd bóle stawów, złe samopoczucie, "mgła mózgowa"? Odpowiedź leży często na talerzu – surowym i pozasezonowym. Widzicie, fermentacja nie jest jakimś hipsterskim trendem. To praktyka starsza niż nasze miasta, sięgająca neolitu, obecna w każdej mądrej kulturze świata.
Nie robiono tego dla smaku – fermentowano, by przeżyć. Dla zdrowia. Dla długowieczności. Dla odporności.
Pani Anna Maria Rumińska – antropolożka jedzenia i edukatorka fermentacji – w swoim podręczniku i warsztatach tłumaczy to dobitnie, powołując się na badania naukowe i tradycje ludów Azji, Słowian, a nawet osiemnastowiecznych dworów. I co najważniejsze – pokazuje, że nawet JEDEN dzień fermentacji zmienia skład chemiczny żywności na korzyść człowieka. Choćby jeden dzień! Bez soli, bez wysiłku. Ot – odetnij dostęp tlenu i pozwól bakteriom kwasu mlekowego zatańczyć na Twoim jedzeniu swój taniec zdrowia.
Fermentacja to nie tylko probiotyki i jelita. To też:
- mniejsza zawartość szczawianów i puryn (czyli mniej bólu w stawach),
- mniejsza toksyczność dzikich warzyw liściowych,
- wsparcie dla mózgu i układu nerwowego,
- lepsza odporność i mikrobiota,
- szacunek dla sezonowości i lokalności.
A co najważniejsze – to powrót do tego, co nasze, słowiańskie. Nie musimy jeść sałatek ze szpinaku w lutym. Nie musimy codziennie miksować garści jarmużu z selerem naciowym i udawać, że to zdrowie. Bo może i wygląda "fit", ale nasze ciała – nasze stawy i krew – mówią: dość.
Krótka fermentacja, nawet jednodniowa, nie daje intensywnego kwaśnego smaku. A jednak zmienia wszystko. I nawet jeśli potem to gotujesz – nie szkodzi. Bakterii już może nie będzie, ale szkodliwych związków też nie. Dlatego w dawnych kuchniach kiszonki trafiały też do zup, gulaszy, duszonych warzyw.
To nie jest moda. To wiedza. To rozsądek. To głęboka, antropologiczna mądrość naszych przodków. Fermentujcie, zanim zjecie. Zmieniajcie nawyki – nie tylko dla smaku, ale dla przyszłości swojego zdrowia. Ograniczcie surowiznę, szczególnie zimą i wczesną wiosną, kiedy wszystko jest szklarniowe, importowane, pełne azotanów i chemii.
Nie musicie mi wierzyć na słowo. Poczytajcie Panią Annę, posłuchajcie, co mówi nauka, a co mówi doświadczenie. A najlepiej – po prostu zróbcie ten jeden eksperyment. Weźcie warzywo, zamknijcie w słoiku na 24 godziny. Zobaczcie, jak się zmienia. Zjedzcie. Poczujcie. A potem… podziękujcie sobie.
Bo zdrowie mamy jedno.
I od nas zależy, co z nim zrobimy.
"SzymPolski"